Jako pacjentka dziennego szpitala psychiatrii mam sporo obserwacji i chcę się nimi podzielić.1 My, przyjęci na oddział mamy wspólny problem: jest nim paraliż umysłu. Objawia się w każdej chwili. Ot, choćby teraz, rozleniwiona myśl bojkotuje pisanie książki. Odstrasza pusta kartka, którą trzeba wypełniać. Owładnęły mnie sprawy żołądka, rozum służy do zaspokajania nieustannych potrzeb. Zasiadam do pracy wiedząc, jak to się skończy. W głowie toczy się walka na głosy: Wewnętrzne Dziecko opiera się zajęciu. Dopomina się Caffe Latte, swojego ulubionego napitku. Od kilku dni zabieram je do KFC po zapadnięciu zmroku. Lubię wieczór – odkąd pamiętam, dzień nie należał do mnie. Musiałam robić to, na co nie miałam ochoty. Noc jest wyrozumiała, pozwala odpocząć... Wsiadam na rower i ruszam do pobliskiego Chełma. Wyznaczony cel sprawia mi przyjemność: nawet chłodna, lutowa aura nabiera osobliwego uroku. Nie przeszkadza śnieg ani mżący deszczyk. Odczuwam napływ siły. Wszystko zdaje się pomagać, gdy wykonujesz ulubioną czynność! Docieram do KFC i zasiadam przy wolnym stoliku. Kubek kawy miał uciszyć Wewnętrzne Dziecko i zmotywować Rodzica. Nic z tego! Irytuje mnie widok zeszytu oraz długopisu, chcę wracać do domu.
„Pisanie w miejscu publicznym nie pomaga w skupieniu!” – myślę.
Wsiadam na rower, zimowa ciemność jest całkiem przyjemna. Budzi dreszcz emocji, zacinający wiatr zdaje się mi towarzyszyć. Po drodze nabieram ochoty na słone paluszki. Opieram się i poddaję, tyranizowana niespokojną myślą.
„Bez paluszków nie ma roboty!” – słyszę.
Jeśli myślisz, że jestem schizofreniczką, to nie słyszałeś dotąd o Internal Family System! Podzielony rozum przestał być domeną szaleńców. Metoda terapii Systemu Rodziny Wewnętrznej przywraca do łask Dziecko, Krytyka, Rodzica... Umysł składa się z „części” zależnie od potrzeby, kontrolę przejmuje głos taki albo inny. Jestem wielką zwolenniczką historii z życia wziętych: tak właśnie postaram się przybliżyć nasz „legion...” Oto ja, Danka w oddziale psychiatrycznym. Mocno zalatuje szkołą, zamiast lekcji mamy terapię grupową, muzyczną, artystyczną: godzinne zajęcia i piętnaście minut przerwy. Staram się ją wykorzystać, by pobyć sama ze sobą. Mówiłam o tym Jarkowi2 on jednak wciągał mnie do rozmowy... Nie przeszkadzałam mu, wewnętrzny głos odczuwa lęk przed bliźnim i dąży do unikania konfliktu. Przywykłam do zadowalania innych, ignorując własne potrzeby. Słuchałam wywodu kolegi: dotyczyły mojej osoby. Powinnam zaakceptować fakt, że coś jest ze mną nie tak, twierdził.
- Ty, Jarek, zajmij się sobą! – odparłam, nieoczekiwanie dla siebie.
Poczuł się urażony: przeprosił za ingerencję i opuścił moje schronienie. Satysfakcja szybko ustąpiła miejsca „zdrowemu” poczuciu winy. Moim celem, zdefiniowanym przez otoczenie, jest zdobywanie aprobaty bliźnich... Umysł odczuwa ciężar; uciekam się do fantazji, chcąc pozbyć występku. Pacjenci mają do dyspozycji skromną biblioteczkę, w moje ręce wpadła „Zazdrość i medycyna.” Wertuję to i owo na przerwie, rozmyślając o poczynaniach Rebeki, która zdradzała męża. Wewnętrzny głos Posłuszeństwo potępia bohaterkę...
Pobyt na oddziale przynosi korzyści, ale szkolna rutyna mocno ciąży osobie po czterdziestce. W ramach rekompensaty Wewnętrzne Dziecko dopomina się o przyjemność. Jestem złą Matką, moja troska ogranicza się do jedzenia. Nieustannie chodzę do sklepu. Podczas jednej z wypraw ujrzałam dziwną parę: dwoje alkoholików, kobieta popychała pustą spacerówkę. To ja, robię te same rzeczy chcąc udowodnić, że wózek nie jest pusty. Mój świat to miejsce, gdzie sprzedają solone paluszki i drożdżówki z wiśnią. Próbuję się uwięzić: wypełniam łupami siatkę na zakupy i słucham głosu Krytyka, który mnie potępia. Parę dni temu stałam na ulicy i posilałam bułeczką. Miałam dość walki ze sobą, chciałam szukać pomocy u bliźnich.
- Wciąż myślę o jedzeniu! – oświadczyłam przy okienku w aptece. – Nie wiem, czy to normalne, czy wpadam w szaleństwo.
Farmaceutka wysłała mnie do terapeuty. Tę samą odpowiedź dostałam w sklepie z używaną odzieżą... Nowa szczerość dużo mnie nauczyła.
- W ciągu tygodnia jestem na oddziale psychiatrycznym! – wyznałam niedawno komuś.
Zrelacjonowałam całą rzecz podczas rozmowy z sąsiadką... Zaczynam dostrzegać pozytywne strony całej sytuacji. Przede wszystkim nie mogę powiedzieć, że dotyka mnie przypadkowo. Dawno temu rozbity dzban reperowano owijając naczynie drutem. Używano go, chociaż przeciekał. Nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku: świat jest pełen popękanych garnuszków! Wyciągam szkielety, poukrywane w szafach. Wspomniałam o nerwicy natręctw (lęk przed zaczerwienieniem prześladował mnie w czasach liceum) poczuciu winy, depresji... Pozostali pacjenci oraz terapeuci nagradzają dobrym słowem te moje wysiłki. Pewnego dnia otrzymałam nawet prezent: batonik “Danusia” z napisem: “Dzieli się sobą by smak życiu nadać.” Trzymane w ukryciu, nasze potknięcia i błędy stanowią pusty ciężar. Otwierając sekretną komnatę dla bliźnich, rzucamy trochę światła na nasze tajemnice... Uczymy się, że nie jesteśmy gorsi od innych. Emocjonalne przegryzanie jest bardzo powszechne. Nie tylko ja szukam pociechy w kuchni! Chcę pisać o zagłuszaniu myśli. Nauczono nas zastępowania życia trawieniem – czas poddać w wątpliwość te lekcje. Dziś nie wiem, jak to zrobić: spodziewam się odpowiedzi w trakcie tworzenia książki. Podajmy sobie ręce – metaforycznie, rzecz jasna. Naprzód, głodni przyjaciele!
1 Zgodnie z regulaminem nie wolno mi relacjonować historii pacjentów. Pozwalam sobie jedynie na obserwacje ogólne, przytoczone historie nie dotyczą przyjętych na oddział.
2 Wszelkie imiona zostały zmienione.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.