Pages

Saturday, October 30, 2021

14.A course in miracles/Kurs cudów

 

For the last seven years Lopardi lived with his male friend. In his book Antonio Ranieri recalls the beginning of their relationship. He felt sorry for Giacomo, who really cried real tears because never wanted to go back to his hometown, or writing poetry didn’t work… Any excuse to suffer! “What do you find more exhilarating, Trevor, pain or pleasure? Personally I prefer pain” -  A memorable quote from the “Hellriser.” 

Just like Leopardi, I was positive that I’m poor and sad. Thanks to chopping wood I discovered that I’m actually full of anger! I have no central heating in my country home, and I have to light the stove. There is a lot of trees in my land: instead of buying firewood, I’m sewing angrily the tree trunk. I took a liking it. It has gone so far, that I’ve been seeing everywhere the firewood.

Sometimes I’m taking Angelo’s rucksack, the saw and going to the spot where I got my eye on interesting branches and trunks. “We either make ourselves miserable, or we make ourselves strong. The amount of work is the same!” - Don Juan said.  Choosing to suffer, we’re just attacking ourselves. It is, in fact, grief, not sadness. It would take a miracke, to recover from old habits.

Przez ostatnie siedem lat życia Leopardi mieszkał z przyjacielem. Antonio Ranieri opowiada o początkach znajomości w książce. Żal mu było Giacomo, który płakał rzewnymi łzami, bo nie chciał wracać do rodzinnego miasteczka, albo nie wychodziły mu wiersze... Każdy powód jest dobry, by cierpieć! „Co bardziej ożywia Trevor, ból czy przyjemność? Osobiście wolę cierpienie” - Pamiętny cytat z „Hellriser.”

Całkiem jak Leopardi, myślałam że jestem biedna i smutna. Dzięki rąbaniu drzewa odkryłam, że dużo we mnie złości! Nie mam ogrzewania centralnego w domku na wsi, muszę palić w piecu. Na mojej działce rośnie dużo drzew: zamiast kupić drewno na opał, piłuję gałęzie ze złością. Polubiłam to: pasja zaszła tak daleko, że wszędzie widzę drzewa do palenia.

Czasem biorę piłę i plecak Angelo: wyruszam do miejsca, gdzie upatrzyłam ciekawy konar lub gałąź. „Możesz uczynić się nieszczęśliwym lub silnym, wysiłek jest taki sam!” – mówił don Juan. Wybierając cierpienie, atakujemy samych siebie. Tak naprawdę to gniew, nie smutek. Trzeba cudu, żeby wyleczyć się ze starych nawyków.

Tuesday, October 19, 2021

12.A course in miracles/Kurs cudów

  

Now, imagine that you are the son of the Duke. You live in Recanati, a lovely town near the turquoise sea. You are in a bedroom of your great house, writing: “and then consider mi vile, sad/life, and realise that death/is all that remains of all that hope (...).” The pain has many name, but one face. We’re looking at it all the time. Just like Sisyphus, we embrace our burden. Ego…

 Angelo came to me with the children at the beginning of October. I went into town to buy a thing or two. On the way home I remembered about the cups. I decided to break from cooking when I came to Poland. I threw out almost all the pots and the like. I had only two cups: suddenly the idea made me feel miserable. I just stood there, poor and humiliated, among all the decent people who have whatever’s necessary...  

The point is, I wasn’t thinking about my family. They don’t care about the cups, clearly. I felt sorry for Danka Markiewicz. A close friend of Giacomo Leopardi called him “dearest powerless.” Our ego is always seeking a reason to complain, and is really taking out the strength... You’d be stuck with your Sisyphus stone until you want to. The moment of freedom when you get rid of it: it’s a miracle.

Wyobraź sobie, że jesteś synem księcia. Mieszkasz w Recanati, uroczym miasteczku nad turkusowym morzem. Siedzisz w sypialni wspaniałego domu i piszesz: „Potem znów myślę o mym nędznym życiu/ciężkim od cierpień, i że śmierć już tylko/z wszelkich nadziei jedna się ostała.” Cierpienie ma wiele imion, ale jedno oblicze. Patrzymy na nie bez przerwy. Całkiem jak Syzyf, trzymamy w objęciach ciężar. Ego...

Angelo odwiedził mnie z dziećmi w początku października. Pojechałam do miasta kupić to i owo. W drodze do domu przypomniałam sobie o kubkach. Zdecydowałam skończyć z gotowaniem, kiedy przyjechałam do Polski. Wyrzuciłam prawie wszystkie garnki i temu podobne. Miałam tylko dwa kubki: myśl o tym niespodziewanie napełniła mnie smutkiem. Stałam tam, upokorzona i biedna, wśród porządnych ludzi, którzy mają wszystko...

Rzecz w tym, że nie myślałam o rodzinie. Nie dbają o kubki, rzecz jasna. Litowałam się nad Danką Markiewicz. Bliski przyjaciel Giacomo Leopardi nazywał go: „najdroższym bezsilnym.” Nasze ego ciągle szuka powodów do narzekań i naprawdę odbiera energię. Będziesz się męczyć z kamieniem Syzyfa, dopóki zechcesz. Moment wolności, kiedy się od niego odkleisz: to prawdziwy cud.

Wednesday, October 13, 2021

11.A course in miracles/Kurs cudów

 

A butterfly perched outside my locked window, and stayed there the whole night. I take him in my hand in the morning: the little one seemed to tremble, but opened its wings and started flying… “Seek and see all the marvels around you. You will get tired of looking at yourself alone and the feeling will make you blind to everything else” – Don Juan said. 

I chose to live alone: the human stuff pulls us away from truly seeking God. Yet I’m drawn to people, and can visit sometimes… K. gave me a tea and minced pie. It tasted great after weeks of my foody regime! Her questions reminded me of the old, timorous life. “Do you have money? Are you looking for work? Maybe you need some carrots and potatoes?”

W. treated me to lovely gingerbread and coconut biscuits. “Now, imagine yourself after 40 years… You’ll be 84 and completely alone!” – She threatened me. Never mind there was a beautiful sunny day out the window. The very distant future mattered most. W. gave me tomatoes and two jar of pickles. I have enough to eat, but my spirit is dead. It would take a miracle to revive him.

Motyl przysiadł na zewnętrznej framudze okna, pozostał tam przez całą noc. Nad ranem wzięłam go do ręki: małe ciałko zdawało się drżeć, otwarł jednak skrzydła i poleciał... „Szukaj i dostrzeż wszelkie cuda wokół ciebie. Patrzenie na siebie samego zmęczy cię i oślepi na wszystko inne” – mówił don Juan.

Wybrałam samotność: ludzkie sprawy odrywają od szukania Boga. Ciągnie mnie jednak do bliźnich i czasem kogoś odwiedzę. K. dała mi herbaty oraz bakaliowe ciasto. Po tygodniach reżimu pokarmowego smakowało wspaniale! Jej pytania przypomniały dawne, lękliwe życie. „Masz pieniędze? Szukasz sobie roboty? Trzeba ci może marchwi i kartofli?”

W. postawiła na stole pyszny piernik i kokosowe ciasteczka. „Pomyśl o sobie za 40 lat... Będziesz kompletnie samotną osiemdziesięciolatką!” – straszyła. Piękny, słoneczny dzień za oknem był pozbawiony znaczenia. Liczyła się odległa przyszłość... Podarowała mi pomidory i dwa słoiki ogórków. Mam co jeść, ale mój duch jest martwy. Trzeba cudu, aby go ożywić.