Tuesday, September 20, 2022

My spoon/Moja łyżeczka

 

A quote from Matrix: „Do not try to bend the spoon, that's impossible. Instead, only try to realize the truth: there is no spoon.” It appears to be true in the light of scientific findings. Our only reality is merely only electrical signals in our brain. The spoon is a word, „ponos” are the letters, just rearranged and you cannot see it. The expression „spoon” is supported by several others, like food, plate, meal, together they form the web of meaning: a strong desire to change zero to one. What we’re seeing is your need of something that can be used, and safely handheld. You could say that it represents myself: I wasn’t allowed just live a bit. From the beginning my mother taught me the scary lesson: „I cannot love you because I have done something evil.” The cruel message convinced me that I and need to be punished. I got scared of myself: clearly, my duty was to keep „the devil” tied.

My mind sort of splittered: metaphorically speaking, one part turned into the spoon for suffering. It can be used, and is does what doesn’t want to. It was my Inner Child symbolized by the delicate spider: his weakness caused my fear. At the beginning of my life my mother taught me that one becomes strong, if takes away the force from others. Don’t ask why we’re so weak and defeated! Our helplessness was disturbing, I had to renounce it identifying with the force based on repression. The other part of the mind took over her role, and became the punishing hand, represented by the parent and teacher. She should be defending the spider, but instead she’s holding the spoon, leading her to school, only to draw from the source of knowledge which hates deeply. She works for increased power, it looks like that: my worst memories are related to the suffering in classes.

The unwanted erudition was warming up „my spoon” until it would glow bright red. I had to endure: I would be stuck there, passive and full of hate for myself. I felt lonely, but there was somebody with me: the reasonable punishing hand. „God won’t help you, but I will!” - She said. I would listen to her, in exchange for the custody I had to torture my Inner Child. When I was in the high school, I became a victim of abusive teacher. I was dreaming that somebody would open the door, and my suffering will be ending. I could do it myself, but instead I was holding my super-heated spoon. Hating my own weakness I was giving support to the tormenting power. 

Cytat z filmu “Matrix”: “Nie próbuj wygiąć łyżeczki, to niemożliwe. Zamiast tego spróbuj zrozumieć, że nie ma łyżeczki.” W świetle ostatnich odkryć, tak to właśnie wygląda. Nasza jedyna rzeczywistość to sygnały elektryczne w umyśle. Łyżeczka to słowo, “łykażecz” to litery, po przestawieniu nie możesz jej widzieć. Wyraz „łyżeczka” opiera się na wielu innych: jedzenie, talerz, posiłek. Razem tworzą sieć znaczeń, silne pragnienie by zmienić zero w jeden. Widzimy naszą potrzebę czegoś, co można użyć oraz trzymać w ręce. Można rzec, że reprezentuje mnie samą, nie pozwolono mi po prostu żyć. Od początku matka uczyłam nie groźnej lekcji: „Nie mogę cię kochać, bo dałam życie złu.” Okrutny przekaz dowodził, że muszę być ukarana. Przelękłam się siebie, było jasne, że mam w obowiązku trzymać „diabła” w kajdanach. 

Mój umysł się podzielił, mówiąc metaforycznie, jedna część zmieniła się w łyżeczkę do cierpień. Można jej używać, robi to, czego nie chce. To Wewnętrzne Dziecko, symbolizowane przez delikatnego pająka: jego słabość budziła mój lęk. W początkach życia matka uczyła, ze pozyskujemy siłę którą odbieramy innym. Nic dziwnego, że słaby przegrywa! Bezradność budziła niepokój, musiałam się jej wyrzec, identyfikując z siłą opartą na agresji. Druga część umysłu przejęła jej rolę, stając karzącą ręką, która trzyma łyżeczkę, czyli władza, reprezentowana przez rodzica i nauczyciela… Powinna bronić “pająka” nie robi tego jednak. Prowadzi ją do szkoły, czerpie ze źródła wiedzy, którego nienawidzi. Działa na rzecz siły, wygląda to tak: moje najgorsze wspomnienia związane są z cierpieniem na lekcjach. 

Niechciana erudycja rozgrzewała moją “łyżeczkę” musiałam jednak wytrzymać… Siedziałam w ławce, zdyscyplinowana, bierna i pełna pogardy dla siebie. Czułam się samotna, ktoś jednak mi towarzyszył: rozsądna, karząca ręka, “Bóg cię nie broni, ale ja tak!” - mówiła. Słuchałam jej, w zamian za opiekę musiałam torturować moje Wewnętrzne Dziecko. W czasach szkoły średniej stałam się ofiarą groźnej nauczycielki. Marzyłam, że ktoś otworzy drzwi i przerwie moją udrękę… Mogłam sama to zrobić, zamiast tego trzymałam rozgrzaną do czerwoności łyżeczkę. Nienawidząc własnej słabości, udzielałam wsparcia dręczącej mnie sile. 

Sunday, September 18, 2022

Apple pie/Jabłecznik

 

I really believe that the most important kind of discoveries are simple. I understood for example that the difference between an empty packaging, and the box full of chocolate it’s love. That’s it: our sweets are the poor substitute for a caring hand. I long time ago when I was young I liked waiting when my mother would return with bags full of goodies to explore. For the brief I could love her, the “bad mother” I feared was gone. The “good one” was bringing tasty apple pie from Hetman pasty shop, the garlic pork sausage I ate in large quantities, a big piece of watermelon, butter and bread rolls… Now, when I think of it, I realize that her bags were full of garbage. The reason is simple: the packaging is not rubbish only with my beloved chocolate inside. All that matters is the magical moment of getting something good. I’m telling: “Give me some love, mother!” She says: “Of course, Danka, I bought you donuts with jam.” 

I’m eating them one by one, confirming that my love is located outside. Without my mother and her shopping bags, I’m getting sort of desperate. I might even need so-called charity: let’s say that chocolate is 100% love. It’s only for polite children, and I don’t deserve it, maybe. In that case my need is met by 50% love end even less...

Naprawdę wierzę, że najważniejsze odkrycia są bardzo proste. Zrozumiałam na przykład, że różnicę między opakowaniem czekolady pełnym i pustym stanowi miłość. Tak właśnie jest: nasze słodycze to ubogie zastępstwo opiekuńczej ręki. Dawno temu, kiedy byłam mała lubiłam czekać kiedy matka wróci z torbami pełnymi dobrych rzeczy, które trzeba odkryć. Przez krótki moment mogłam ją kochać, “zła matka” której się bałam znikła. Ta dobra przynosiła smaczny jabłecznik z cukierni Hetman, pachnącą czosnkiem kiełbasę, którą jadłam w wielkich ilościach, wielki kawałek arbuza, masło i bułeczki. Teraz kiedy o tym myślę dochodzę do wniosku, że jej torby były pełne odpadów. Powód jest prosty, opakowanie nie jest śmieciem tylko z czekoladą w środku. Liczy się magiczny moment otrzymywania czegoś dobrego. Mówię: “Mamo, daj mi trochę miłości!” Odpowiada mi: “Oczywiście, Danka, kupiłam ci pączki z dżemem.” 

Zjadam jeden po drugim, potwierdzając że moja miłość znajduje się na zewnątrz. Bez matki i jej toreb na zakupy wpadam w desperację. Mogę nawet potrzebować tak zwanej jałmużny, powiedzmy że czekolada to 100% miłości. Jest tylko dla dobrych dzieci, nie zasługuję na nią, być może. W takim wypadku dostanę 50% miłości a nawet mniej...