Matera – wisząca nad przepaścią bryła szarożółtego kamienia. Wykute w piaskowcu Sassi, ponoć najstarsze miasto świata. Liczące tysiące lat domy, do których z biegiem czasu doczepiano fasady – białe i równe fronty jaskiń. Z daleka zdają się tworzyć posklejaną całość. Miasto leży na wzgórzu. Spalona słońcem trawa raz po raz ustępuje miejsca glinie, gdzieniegdzie widać kaktusy i karłowate drzewa. Ściany wąwozu spadają pionowo, dołem płyną mętne wody Graviny.
Na sąsiednich wzgórzach widać pieczary, w których jeszcze po drugiej wojnie gnieździli się ludzie. Kędzierzawa Gaia wspinała się do swojej groty z nadzieją, że trzy kozy nie oddalą się zbytnio i będzie mogła odpocząć. Wyciągnęła się na ociosanym kamieniu, który służył za legowisko, i przymknęła oczy. Nasłuchiwała pulsowania krwi, tętniącej miarowo w skroniach. Miała wrażenie, że jest na granicy omdlenia. Wyszła z domu dość wcześnie, by zdążyć przed upałem, który odbierał jej siły. Na pewno miała anemię – wszyscy w Sassi cierpieli na niedokrwistość. Przychodzili na świat chorzy, nic na to nie można było poradzić. Każde narodziny witane było z obawą. Rodzina i sąsiedzi oglądali dziecko, oddychali z ulgą, jeśli było żywe i niezdeformowane.
Gaia znała historię dzielnicy, wykutej w glinie wąwozu w prehistorycznych czasach. Pisarz Carlo Levi pokazał nędzę Matery w swojej sławnej książce. Pisał o pozbawionych okien i drzwi jamach, o ciemnych dziurach i ich ścianach z ziemi. Sypiali tam razem ze zwierzętami ich właściciele i liczne wynędzniałe potomstwo. Miasto doczekało się uwagi i ludzi przesiedlono do bloków. Przez trzydzieści lat Sasso Caveoso i Barisano świeciły pustkami, po czym dostrzeżono ich walor turystyczny. W grotach powstawały restauracje i hotele, które zajmowały szereg dawnych mieszkań – jaskiń. Remontowano domki; w jednym z nich zamieszkali w 2000 roku pradziadkowie dziewczyny. Prowadzili sklepik, rzeźbili i sprzedawali pamiątki – kamienne miniatury Sassi. Matera przyciągała zwiedzających, raz po raz otwierano nowe Bed&Breakfast. Mówiący w różnych językach ludzie robili zdjęcia i zostawiali pieniądze. Miasto miało zostać Europejską Stolicą Kultury w roku 2019, ale wcześniej stało się to, co w niejasnych słowach przewidział Nostradamus.
– Rozpętała się wojna – opowiadali sąsiedzi.
Doszło do katastrofy o niewyobrażalnych rozmiarach. Wszyscy chorowali z powodu napromieniowania. Umierający nie mieli komu się skarżyć, pozostali walczyli o życie. Matera opustoszała, nieliczni ocaleni wrócili do wykutych w miękkiej skale mieszkań-jaskiń. Gaia przyszła na świat trzydzieści lat po końcu świata, który wyludnił Włochy i pewnie całą Ziemię. Wiedziała, jak było wcześniej, bo ciągle rozmawiano o przedwojennych czasach. Ludzie mieli wszystko, przemieszczali się samochodami (rozpadające się wraki widziała w nowszej części miasta). Kupowali jedzenie, zamiast je produkować. Choroby można było leczyć, a dzieci chodziły do szkoły…
Miała dziewiętnaście lat, źle jednak znosiła każdy fizyczny wysiłek. Była chuda i niska, spod opalenizny wyzierały głębokie cienie oczu. Pilnowanie kóz skrajnie ją wyczerpywało, ktoś jednak musiał to robić. Pragnęła przysnąć na chwilę w cieniu, jaki dawała grota, lecz się na to nie zdecydowała. Należało mieć oko na zwierzęta, które mogły się oddalić. Usiadła na białym, chropowatym kamieniu i sięgnęła po zawiniątko, które przyniosła ze sobą. Zawierało dwa placki posmarowane miodem – całodniowy posiłek. Gryzła je, popijając wodą. Kiedy skończyła, podeszła do otworu jaskini, prawie całkiem zakrytego przez niskie drzewo figowe. Gałęzie oblepione były owocami – nie zrywała ich, bo były napromieniowane.
– Miną setki lat, zanim to się unormuje – powtarzali sąsiedzi.
Ludzie w Sassi obywali się prawie bez jedzenia. Na ich polach rosły kamut i quinoa, hodowali pszczoły, które dawały trochę miodu do posłodzenia placków, pili kozie mleko – to wszystko. Uczyli się pobierać pranę, czyli energię z powietrza.
– Wszystko pochodzi ze światła! – mówił Falco, który pamiętał, jak było przed końcem świata. – Światło jest absorbowane przez trawę, zwierzęta, wszystko, co żyje… Możemy mieć do niego bezpośredni dostęp. Nasz mózg wyposażony jest w receptory, które służą przyswajaniu inteligentnej energii. Powiększają się, kiedy przestajemy jeść, zwłaszcza szyszynka budzi się do swojej podstawowej funkcji. Falco uświadamiał wszystkim, co to jest breatharianizm. Pokazywał, jak trzeba oddychać, by dostarczyć organizmowi prany, która uzdrawia i żywi. Kędzierzawa Gaia wyszła z cienia figowych zarośli i rozejrzała się za kozami: skubały trawę parę metrów dalej. Przysiadła w słońcu lipcowego poranka, przymknęła oczy, skrzyżowała nogi i zaczęła wciągać przez nos gorące powietrze. Bezchmurne niemal niebo przepowiadało wielkie upały. Męczyło ją to. Po dłuższej chwili wróciła do jaskini i znów wyciągnęła się na chłodnym kamieniu.
– Dlaczego nie nazrywasz owoców? – usłyszała.
Poderwała się z legowiska – ktoś stał u wejścia do groty. Utkwiła spojrzenie w wysokiej postaci. Ubrany na ciemno mężczyzna obierał trzymaną w ręku figę. Obezwładnił ją lęk, jakby żegnała się z życiem.
– Boisz się mnie? – zapytał.
– Tak – szepnęła.
– Dlaczego?
Był młody, wysoki i silny. Pomimo że temperatura przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza, nosił rodzaj szczelnego kombinezonu z czarnego plastiku lub skóry. Miał też ciężkie buty. Bosonoga Gaia pomyślała, że nie starczyłoby jej sił, aby się w takich poruszać. Mierzyli się wzrokiem. Milczała.
– Wiesz, kim jestem? – odezwał się znowu.
– Człowiekiem-hybrydą – rzekła odważnie.
Wiedziała, że jej sąsiedzi stanowili ułamek tych, którzy przetrwali. Większość żyła w dużych skupiskach, jak przed końcem świata. Bronili się przed efektami napromieniowania w sposób, który w mieszkańcach Sassi budził grozę i sprzeciw: mieszali się ze zwierzętami. Badacze hodowali różne narządy, w eksperymentalny sposób łącząc ludzkie i zwierzęce DNA. Ludzie-hybrydy nosili w swoich ciałach takie zmutowane fragmenty. Dawało to większą odporność oraz przeżywalność, w Sassi mówiono jednak, że lepiej chorować i umrzeć, pozostając człowiekiem. Mieszańcy budzili lęk – wszyscy mieli nadzieję, że będą się trzymać z daleka.
– Czego chcesz? – rzuciła nieprzyjaźnie Gaia.
– Niczego. Porozmawiać.
Nosił okulary o bardzo ciemnych soczewkach. Zastanowiła się, jak wyglądają jego oczy. Być może wstawiono mu rogówkę tygrysa albo ptaka, który widzi w mroku?
– Nawet jeśli jestem mutantem, nie musisz się mnie obawiać. – usłyszała.
– Nie wierzę, że chodzi ci o rozmowę!
– A o co?
– O narządy! – odważyła się Gaia.
Minęło już prawie pięćdziesiąt lat od wielkiej zagłady. W Sassi opowiadano, że ludzie-hybrydy eksperymentowali ze swymi ciałami; materiał genetyczny wymieszał się z tym pochodzącym od zwierząt, potrzebowali więc orginalnego. Ludzie z grot nie mieli nic oprócz narządów, które, jak się obawiali, mogły budzić pożądanie nowego, straszliwego świata.
– Głupoty – roześmiał się, pokazując silne, wspaniałe zęby.
– Nie jesteś tu, żeby rozmawiać.
– Dlaczego nie? Lubicie sobie pogadać. Co robicie wieczorami w tych waszych jaskiniach?
– Opowiadamy stare filmy! – rzekła poważnie Gaia.
– No proszę. Masz jakiś ulubiony?
– “Wyłaź, kretynie!” z Lino Banfi. Odtwarzał tam rolę Pasquale’a, który po dwóch latach w więzieniu jest spragniony seksu…
Przerwała. Nieznajomy wyczuł jej wahanie i znów się uśmiechnął.
– Dalej – zachęcił. – Robi się ciekawie.
– Pasquale idzie do mieszkania, gdzie przed odsiadką spotykał się z prostytutkami. Nie wie, że teraz przyjmuje tam prywatnie dentystka… Rozmawia z asystentką. „Jaka jest taryfa?” – pyta. „Za wypełnienie?” – docieka dziewczyna. „Cholera, jesteście genialni! Wymyślacie wszystko, jak trzeba. Tak, za wypełnienie!” „Dwadzieścia tysięcy!” – mówi pomoc dentystyczna. „Więc proszę o pięć wypełnień!” – odpowiada Pasqale. „Pięć wypełnień?” – dziwi się asystentka. „No, już dwa lata, jak… tego…” Znów umilkła, zaciskając drobne, opalone dłonie.
– Mów – nalegał mężczyzna w czarnym kombinezonie.
– Pomoc dentystyczna pyta: „Preferuje pan właścicielkę czy jej męża?”. Pasquale na to: „A, robimy tu mieszane gierki! Chciałbym zabawić się z panienką!”
– Zabawił się? – Nie. Inny klient mówił, że wszystkim tam wyrywają i uciekł, bo się wystraszył.
– Gdyby został, nic by mu się nie stało – zauważył przybysz. – W Sassi też się boicie. – Żyjemy, jak się nam podoba.
– Giniecie, jesteście chorzy.
– Nie chcemy waszych lekarstw! – rzekła zdecydowanie Gaia. – Trzymajcie się od nas z daleka.
Skinął lekko głową, po czym wyrzucił obraną figę. Upadła na kamienną podłogę i od razu pokryła się brudem.
– Film Riddick też macie w repertuarze? – odezwał się po dłuższej chwili.
– Nie mamy.
– Jest o przetrwaniu. Bohater zostaje porzucony na pustynnej planecie, zamieszkiwanej przez żyjące w wodzie potwory. Radzi sobie, ale pewnego dnia widzi zbliżające się chmury – opowiadał. – Zbiera się na deszcz. Riddick wie, że to oznacza kłopoty. Znajduje opuszczoną stację kosmiczną i przekazuje wiadomość: „Tu mnie znajdziecie”. Jest poszukiwany, ktoś rzeczywiście się zjawia, żeby go aresztować.
– To przestępca?
– Bohater, robi to, co trzeba… Kiedy rozpętuje się piekło, zawiera pokój z wrogami. W pewnym momencie jest ranny, sojusznicy go opuścili, wodne kreatury nadchodzą stadami. Nie miał najmniejszej szansy, ale się nie poddał.
– Wystarczyło, aby przeżyć?
– Ostatecznie po niego wrócili i dał nogę z planety…
– Był fajny, nie bał się niczego – rzuciła ironicznie. – Żeby przetrwać, zmieniłby się nawet w potwora.
– Kto wie, może… Powiesz mi swoje imię?
– Gaia. A ty powiesz mi swoje?
– Niech będzie Riddick. Boisz się mnie, ale mamy ten sam cel: przeżyć. Moje ciało jest w części zmutowane – przyznał. – To konieczność w świecie, w którym wszyscy żyjemy.
– Naukowcy eksperymentowali, zanim to się zaczęło! Ludzie, którzy u was rządzą, wywołują piekło i robią dalsze świństwa, mówiąc, że są do tego zmuszeni. Kto zatruł wszystko tak, że nie da się jeść owoców, a wiatr i deszcz przynoszą promieniowanie? Ci sami, którzy z was robią mutantów. W Sassi nikt się na to nie zgadza.
– Musimy przetrwać na zatrutej ziemi – powtórzył Riddick. – U was też rodzą się zmutowane dzieci.
– To nie nasz wybór, nie można tego zmienić.
– Chorób też nie można leczyć?
– Widać nie, jeśli mieszacie się ze zwierzętami.
– Jak mówi Falco, lepiej umrzeć, ale pozostać człowiekiem. – uśmiechnął się lekko. – Jeszcze żyje ten wasz przywódca?
Gaia rzuciła mu wrogie spojrzenie.
– Szpiegujecie nas – stwierdziła. – Jego śmierć nic wam nie da, nie pozwolimy sobą manipulować!
Ogarnięta wzburzeniem próbowała go wyminąć przy wyjściu z jaskini.
– Przyglądamy się wam – zaczął, ale mu przerwała.
– Zza czarnych okularów? Wstawili ci tam kamery?
– Sama się przekonaj.
Oczy Riddicka miały dziwny kolor, tęczówki błyskały fiołkowo i jasnozielono. Wpatrywała się w nie jak urzeczona.
– Są klonowane – powiedział. – Wyhodowane z moich komórek w ciele jakiegoś kocura.
– To straszne – wyrwało się Gai. – Dlaczego ci to zrobili?
– Urodziłem się z nowotworem siatkówki, moi dwaj bracia bliźniacy tak samo. Amputowano nam oczy a potem przeszczepiono. Nikt nas nie pytał o zdanie, ale dziś też bym się zgodził. Wolałabyś białą laskę?
Na to nie znalazła odpowiedzi. Nagle ogarnęło ją przygnębienie, miała ochotę się rozpłakać.
– To bez sensu – rzekła. – Nie ma ratunku dla nas ani dla was.
– Musimy próbować.
– Dlaczego nas szpiegujecie? Chcecie sobie pogadać, opowiadać nam filmy?
– Możemy sobie pomóc.
– Chodzi wam o organy? Niczego nie dostaniecie – stwierdziła. – Pozwolisz mi odejść?
Riddick odsunął się, minęła go i wyszła z jaskini. Rozejrzała się za kozami i przywołała je przeciągłym gwizdem. Zaczęła schodzić w dół wąwozu, tam gdzie rosły drzewa. Wody Graviny były płytkie o tej porze roku. Przebyła ją, skacząc po kamieniach, i znalazła znajomą ścieżkę. Wyprzedzana przez kozy, wspinała się na górę, która przeradzała się w wykute w skale miasto.
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.