Thursday, December 16, 2021

25.A course in miracles/Kurs cudów

 

In one of the books Castaneda’s Indian friend finds a piece of yellow cloth. Don Juan takes it with him: he believes that it has some power. Shortly before I left my old life, I found black sport trousers on Pane Pomodoro beach in Bari. I put it in my backpack on the way to Castelmezzano. Believe me or not, it helped me trough my challenge protecting from the cold in the night, and in a strange way keeping company.

I threw them along with the rest of Castelmezzano stuff after my return to family in July. I wanted also to throw “A course in miracles.” Deep down, I was angry with the book. My life without God was easy, and I wasn’t seeking Him for real. I was ready to go back to the old routine, but Angelo thought I should go to Poland for a month. I took it as a sign. I have left for good but my ego is still strong, and claims his latte macchiato and company…

I took its side. I tortured myself cutting tree branches some 4 hours a day, wanting to show: my life is rubbish, with God or not. When finally I was sick of sawing, it turned out that buying dry wood in December wasn’t that easy. “All sold, maybe after Christmas!” – They told me. I remembered Kazik. “I’ll bring you some firewood!” – He told me once. In fact he did! He didn’t even let me pay for it. We’re not alone: it’s a miracle.

W jednej z książek Castanedy jego indiański przyjaciel natrafił na kawałek żóltego materiału. Zabiera go ze sobą przekonany, że posiada moc. Niedługo przed porzuceniem dawnego życia znalazłam czarne sportowe spodnie na plaży Pane Pomodoro w Bari. Włożyłam je do plecaka w drodze do Castelmezzano. Uwierzcie lub nie, pomogły mi sprostać wyzwaniu. Ogrzewały nocą i w osobliwy sposób dotrzymywały towarzystwa.

Pozbyłam się ich razem z resztą rzeczy z Castelmezzano, wracając do rodziny w lipcu. Chciałam wyrzucić „Kurs cudów.” W głębi duszy byłam zła na tę książkę. Moje życie bez Boga było łatwe, nie szukałam Go na serio. Byłam gotowa na powrót do dawnej rutyny, gdy Angelo zaproponował mi spędzenie miesiąca w Polsce. Wzięłam to za znak i odeszłam na dobre, lecz moje ego jest nadal silne. Domaga się latte macchiato i towarzystwa.

Biorę jego stronę. Tortutowałam się piłowaniem gałęzi 4 godziny dziennie chcąc pokazać – z Bogiem albo nie, moje życie jest do niczego. Obrzydło mi to w końcu, okazało się jednak, że kupienie suchego drewna w grudniu nie jest takie łatwe. „Wszystko sprzedane, może po świętach!” – usłyszałam. Przypomniał mi się Kazik. „Przywiozę ci drzewa na opał!” – powiedział mi kiedyś. Rzeczywiście! Nie chciał nawet pieniędzy. Nie jesteśmy sami: to cud.

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.